Wracałem do Szczecina z Sofii. Samolotem. Przez Wiedeń. Plan był taki:
18.40 - 19.20 z Sofii do Wiednia
20.10 - 21.25 z Wiednia do Berlina
Powiedzmy 22.00 - 23.50 z Berlina do Szczecina samochodem, który czekał na mnie na parkingu lotniskowym.
Na lotnisko w Sofii przyjechałem o godzinę za wcześnie, gdyż nie
przedstawiłem czasu w telefonie, w którym mam kalendarz. Telefon
pokazywał, że mam samolot o 17.40. Nic to. Trochę popracowałem.
Z Sofii wyleciałem z półgodzinnym opóźnieniem, gdyż w Wiedniu były silne burze i lotnisko pracowało z ograniczeniami.
Nowy terminal w Wiedniu - zastanawiam się jak ktoś w XXI wieku mógł
postawić takiego gniota: wąskie korytarze, duże odległości do przejścia,
chodzi się jak po labiryncie. Co więcej, transfer: wydawałoby się, że
będąc w strefie transferowej wystarczy po prostu przejść. Nie, tu trzeba
przejść cały terminal przylotowy i znowu przejść przez kontrolę
bezpieczeństwa. Oczywiście podczas kontroli bezpieczeństwa zabrano mi
wodę, którą nabyłem w Sofii (za bramkami bezpieczeństwa). Miła pani
spytała, czy wypiję ją teraz, czy wyrzucić...
Przed sobą miałem kolejne kilkaset metrów do stanowiska odlotowego.
Dodam, że przyleciałem na stanowisko F16, a odlatywałem z F20, ale układ
nowego terminala jest taki, że musisz - drogi pasażerze - przejść na
początek, poddać się kontroli i wrócić, ale na piętro niżej. Twórca tego
pomysłu powinien do końca życia tak chodzić do pracy: mieć swoje biuro
naprzeciwko po drugiej stronie ulicy, ale wszystko to ogrodzone
zasiekami, więc kilometr wzdłuż, później policyjna kontrola zawartości
torby i kieszeni, i powrót drugą stroną ulicy.
Ale wróćmy do lotów. Chwilę za kontrolą bezpieczeństwa zauważyłem, że
rozpoczął się "boarding" na mój samolot. Jasne, było 10 minut do
planowanego odlotu. Z wywieszonym językiem pokonywałem metry nowego
terminala. Przy bramce tłum (nowy terminal...), wszyscy w gotowości.
Boarding zaczął się 10 minut po moim przyjściu, a 15 od momentu, kiedy
zauważyłem za kontrolą bezpieczeństwa, że się zaczął.
Miłym akcentem było ponowne spotkanie w innym samolocie tej samej
załogi, która wiozła i obsługiwała mnie w poprzednim locie. Deja vu?
Po kilkunastu minutach kapitan powiadomił, że usługi lotniskowe były
wstrzymane podczas burzy, tak więc teraz, kiedy je wznowiono zrobiła się
kolejka oraz zagęszczenie ruchu i musimy poczekać co najmniej 15 minut
na naszą kolej. Czekaliśmy około 40 minut.
W Berlinie wylądowałem o 22.10. I tak nieźle - miało być 21.25. Kiedy
samolot stanął, kapitan powiadomił wszystkich, żeby jednak usiedli, gdyż
z powodu burzy usługi lądowe nie pracują. Musimy poczekać na schody i
autobus... Zrobiło się tak jakoś rodzinnie: ludzie się zaczęli do siebie
uśmiechać i rozmawiać, dzieci biegały, stewardessy rozdawały dodatkowe
wafelki i wodę, ktoś nawet zaproponował, żeby upiekły ciasto. No
sielanka! Po 40 minutach kapitan powiadomił, że już wznowili pracę.
Hurra! Po kolejnych 20 minutach zaczął się ruch na pokładzie - kapitan
go ostudził: tak, drabina jest ale czekamy na autobus... 23.30 - jest
autobus! 23.32. Kapitan: szanowni państwo, autobus jest pełny, musimy
poczekać, aż odwiezie pasażerów i wróci. 23.40 w końcu - jest autobus -
jedziemy po odbiór bagaży.
Mija północ - podjeżdża wózek z bagażami. Okazuje się, że to pierwsza partia. 00.10 - nareszcie, jest mój bagaż!
Ruszyłem z parkingu o 00.15. Zastanawiałem się, czy jechać opłotkami,
czy przez Berliner Ring: opłotki, to ograniczenia prędkości nawet do
30km w nocy, ale na ringu możliwe remonty. E, burza, pada, jedziemy
ringiem.
Przy zjeździe z ringu spotkałem się z policją. 300 m przede mną się
zatrzymała, włączyła dyskotekę i przepuściła kolumnę ciężarówek z
elementami nadgabarytowymi. Kolumna jak się okazało jechała do granicy,
czyli jakieś 120 km z prędkością 60-80 km/h bez możliwości wyprzedzania.
Podjąłem dwie próby jazdy drogami alternatywnymi, ale po powrocie na
autostradę i tak spotykałem się z kolumną.
I tak to dotarłem do domu o 03.00. Nie da się po tylu wrażeniach usnąć
od razu. Kiedy koło 04.00 zacząłem zapadać w pierwszy, czujny sen - za
oknem jakiś ptak zaczął na.. pieprzać. i zaczęło świtać.
Ale może tak miało być, bo dzięki temu zapomniałem o tym jak miałem
pełno w porach gdy leciałem podczas grzmotów, błyskawic i turbulencji?