sobota, 26 grudnia 2015

Większość bezwzględna

Będzie trochę o polityce, a dokładniej o wpływie tejże na naszą rzeczywistość. Będzie również bardzo intymnie.

Narobiło się przez kilka ostatnich tygodni... Ale mam wrażenie, że zgubiliśmy wszyscy swego rodzaju bazę, czyli porządek. Albo początek. Próbuję sobie wszystkie te rzeczy ułożyć w głowie i oto co mi wychodzi.

Ja to widzę tak:

Obecna ekipa rządząca została wybrana w demokratycznych wyborach. Większość elektoratu uznała, że potrzebna jest zmiana. Super - takie są prawa demokracji. Ci, którym było gorzej, chcieli poprawić swoją sytuację (patrz p. 1 poniżej). Na całe szczęście demokracja rządzi się swoimi prawami, które zabezpieczają przed wypaczeniami. 

Na przykład żeby zmienić ustrój, Konstytucję czy wprowadzić inne poważne zmiany, potrzebna jest większość kwalifikowana. Przypomnę, że obecna ekipa została wybrana zwykłą większością i, ponieważ to nie jest większość kwalifikowana, nie ma prawa wprowadzać zmian, o których powyżej, a zwłaszcza zmian rewolucyjnych. Niestety kierunek, w jakim zmierza z hasłami o Suwerenie, który dał im prawo, zaczyna być przerażający. I zagubiliśmy sedno sprawy w codziennych dyskusjach o TK, głosowaniach, kto zaczął, kto chce zmian, co nam wolno itd.

1. Nigdy nie było tak, że wszyscy byli zadowoleni z bieżącego układu politycznego i gospodarczego. I nigdy nie będzie. Zawsze byli "beneficjenci systemu" i ci, którym było gorzej. Stąd wiele osób wspomina czasy tzw. komuny z rozrzewnieniem. Im było dobrze, żyli spokojnie, mieli wszystko czego potrzebowali. I nie mówię tu o tzw. prominentach. Najczęściej byli to zwykli ludzie, którym ustabilizowany układ praca-czas wolny wystarczał. Trochę tak, jak z plemionami afrykańskimi, które nie wiedziały, że może być inaczej i niczego ponad to, co mieli nie pragnęli. Mnóstwo Polaków było więc beneficjentami poprzedniego układu politycznego. Przez jakiś czas rownież niżej podpisany był beneficjentem tego systemu. Zaczynał studia w poprzednim systemie i to, co uzyskał, uzyskał "temi rencami". Nie miał punktów za pochodzenie, bo tata z mamą (beneficjenci Komuny) uzyskali wyższe wykształcenie i stali się tzw. inteligentami. Studia ukończył w 1989r., a więc w roku przełomowym dla naszego kraju. Sytuacja była zupełnie inna, kiedy studia zaczynał. Ale dzięki dobremu zawodowi szybko sam stanął samodzielnie na nogi. W roku 1997, dzięki możliwościom wykreowanym przez kolejny układ polityczny zmienił wszystko w swoim życiu. Szybko rozwijający się "zachód" w Polsce był motorem kolejnego rozwoju i progresu. Aż w końcu nadszedł rok 2012, a dokładnie grudzień. I wszystko się skończyło. Czy obwiniać za to przysłowiowy rząd Tuska? Jest kilka powodów na TAK. Minister zdrowia, dr Bartosz wprowadził nowe zasady refundacyjne, które wpłynęły na stan firm farmaceutycznych sprzedających lekarstwa w Polsce. O ile się nie mylę w tymże roku firmy zredukowały swój skład osobowy o ok. 1500 osób. Gdyby to było 1500 sztuk górników, płonęły by opony, a rząd by poleciał. Malkontent zaczął więc działać. No ale żeby coś w Polsce zrobić, to się tak przecież nie da. Bo przecież rządzący robią pod górkę przedsiębiorcom. Czyli winna jest PO.

Zmartwię niektórych czytelników: nie zamierzam obwiniać nikogo za swoje własne niepowodzenia, ani gloryfikować za sukcesy. Niezależnie od tego, kto byłby przy władzy, to co się zdarzyło było konsekwencją moich wyborów. I nie jestem w tym odosobniony. Wiem to na pewno.

2. Malkontent jest niestety Katolem, ale raczej tym spod sztandaru Tygodnika Powszechnego, a nie Radia Maryja. Bliższy mu jest ksiądz Jan Kaczkowski, niż ksiądz Oko. Bliższy mu jest red. Szymon Hołownia, niż red. Terlikowski. Bliższy mu jest ks. Boniecki, niż ojciec Rydzyk. Ale nie będzie oceniał, bo każdy ma prawo do własnego przeżywania religii i własnego jej rozumienia.

Malkontenta bardzo martwi brak miłości ze strony osób nazywających się Katolikami, czy szerzej - Chrześcijanami. Malkontent jest przekonany, że obecny "establiszment" używa Kościoła w sposób instrumentalny. Nie robi to dobrze Kościołowi, który przez dziesięciolecia był "zapleczem" patriotyzmu rozumianego jako miłość do Ojczyzny i odzyskania niepodległości spod wpływów Związku Radzieckiego. Ojczyzna była "zniewolona" przez - nazwijmy to ogólnie - komunistów (a inaczej beneficjentów komuny i systemu represji). W tej chwili są prawdziwi Katolicy i ci gorszego sortu. A prawdziwy Kościół, to ten, który jest "z nami". Ten drugi, to zaślepiony opcją niemiecką i nie narodowy, ale taki, który na ołtarzu Europy złożył swoją wolność.

Ale Malkontent nie będzie oceniał.

3. Nie wiem jak duża część naszego społeczeństwa chce zmian, ale ewolucyjnych, w ramach prawa. Myślę, że w przeciwieństwie do tego, co tłumaczy nam obecna siła polityczna, to lwia część osób, które protestują pod sztandarem KODu. 

Może i w jakiejś części są to beneficjenci poprzedniego systemu, którzy chcą utrzymać status quo. Ale czy to źle? Oni widzą, że zagrożone są nie tylko ich interesy, ale i demokracja wraz z wszelkimi jej przymiotami. A więc przyszłość naszych dzieci. 

4. Przypomnę, że Polska, to oprócz obozu rządzącego także i ja, i protestujący spod znaku KOD. To Katolicy, to Prawosławni ze Szczecina i z Podlasia, to Tatarzy ze wschodu Polski, to Ewangelicy ze Śląska. To emigranci w Irlandii i USA. To ateiści i ci, którzy dokonali aktu apostazji. To posłanka Hojarska, prezydent Biedroń, prezydent Komorowski, były poseł Palikot i prymas Polak. Malkontent bardzo chciałby, aby obecny Prezydent Rzeczypospolitej brał to pod uwagę. Choćby w swoich wypowiedziach.


Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że to, co obecnie obserwuję nie bardzo mi się podoba. Po raz pierwszy w swoim pięćdziesięcioletnim życiu boję się o przyszłość swoją i swoich dzieci. Jedna z teorii mojego znajomego, starszego pana, mówi, że co jakiś czas musi być wojna, żeby oczyścić społeczeństwo. Żeby ludzie docenili pokój. Mam wrażenie, że się ocieramy o duży niepokój społeczny. A jak mówił Pawlak: "zabrnęli my i czort karty rozdaje".

Co się teraz zmienia? Ano pojawiają się beneficjenci nowego systemu, a wszystkim pozostałym zaczyna być źle. I tylko tyle. A może aż tyle? A więc wracamy do punktu pierwszego powyżej. Czy to trudno jest zrozumieć?





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz