Pękła mi opona |
Wczoraj wjechałem w przysłowiową dziurę w jezdni. Było koło 20.00, ciemno, droga powiatowa poza terenem zabudowanym. Jechałem z prędkością 60-70 km/h czyli ze sporo mniejszą od dozwolonej w tym miejscu, bo droga kręta.
Nagle: silne, podwójne stuknięcie. Czuję, że "ściąga mnie" w prawo. Po zatrzymaniu idąc sprawdzić co się stało czuję zapach spalonej gumy.
Z wymianą na koło zapasowe dojazdowe nie było problemu. Okazało się jednak, że powietrza jest mało... Podjechałem więc do oddalonej o kilka kilometrów stacji benzynowej. Hurra! Jest kompresor. Po przyłożeniu wężyka do wentyla, głośne syczenie oznajmiło, że powietrze schodzi. Próby standardowego postępowania (a więc zakładanie wężyka i naciskanie "cyngla") powodowało podwójny syk: schodzącego z koła powietrza i wydobywającego się na zewnątrz wężyka powietrza z kompresora. Obejrzałem końcówkę wężyka, przyświecając sobie latarką (przypomnę było ciemno) - na oko wszystko w porządku. Uznałem, że obsługa mi pomoże. Obsługa podeszła, założyła wężyk i napompowała. Czary!
Dziś rano obejrzałem oponę w świetle dziennym. Jest jednak rozerwana na długości kilku centymetrów. A więc trzeba kupić nową (a najlepiej dwie). Przypomnę, że właśnie jest sezon zmiany opon na zimowe, a więc kolejki i mnóstwo chętnych do warsztatów wulkanizacyjnych. A tak się cieszyłem, że już dwa tygodnie temu, bez kolejek, wymieniłem opony...
Zadzwoniłem do zaprzyjaźnionego warsztatu z pytaniem o oponę.
"O, już tego modelu nie produkują. Robią g-force 2 z innym bieżnikiem. Ale może znajdzie pan gdzieś jeszcze w magazynach w internecie".
Znalazłem. Zamówiłem.
Pomyślałem sobie, że pojadę jednak sfotografować miejsce zbrodni i spróbuję powalczyć o odszkodowanie czy rekompensatę (wbrew niektórym opiniom, że zostanę pisarzem i tyle z tego będę miał).
Jadę.
I cóż zastaję na miejscu?
Zacierają miejsce zbrodni |
Chyba napiszę scenariusz do filmu o mnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz